XXI wiek, część 4

relacje MK

 

Koleją dookoła Polski 2019

 

Tak, tak, bardzo dawno nie byłem na wyprawie kolejowej. Ostatni raz dobre paręnaście lat temu. Owszem, pociągiem od czasu do czasu się jechało, a to jakimś podmiejskim, a to na lotnisko. Ale żeby jakaś dłuższa fajna trasa - no tego mi brakowało. Dlatego też postanowiłem zrobić sobie tzw. kółeczko. Ale nie byle jakie - takie „dookoła” Polski. :-) Dlaczego w cudzysłowie? Ano dlatego, że to taka uproszczona wersja. Kiedyś bowiem starałem się opracować dokładny plan prawdziwego kółka dookoła naszego kraju, tak aby zaliczać linie i stacje najbliższe naszych granic. I wyszło mi że takie zaliczanie trwałoby 12-14 dni, czyli jakieś 2 tygodnie jeżdżenia pociągami, od rana do wieczora (bez jazd nocami), a i tak nie wszystkie ciekawe linie byłyby przejechane (Suwałki - Olecko, czy Chabówka - Nowy Sącz, wiadomo dlaczego...). Zatem stanęło na uproszczonej wersji, czterodniowej, z zaliczeniem Ostbahnu, Nadodrzanki i Zamość - Lublin - Parczew - Łuków. :-) Bilety na pociągi PIC zostały zakupione przez internet (w końcu nowoczesność :-) a na pociągi PolRegio zainstalowałem se apkę. :-) Tak więc w czwartek 25 lipca, po robocie, udaliśmy się ok. godz. 15 na dworzec w Legionowie, skąd rozpoczęła się nasza podróż. No i oczywiście, dla zachowania wspaniałej tradycji, rozpoczęło się również zliczanie punktów w kategorii „kichy i bzdury” dla dziadków z PeKaPe. Taaa, ja wiem, że to teraz 100 oddzielnych spółeczeniek, no ale punkty karne dla wszystkich są zbierane razem, w końcu betoniarski rodowód tych spółeczeniek do czegoś zobowiązuje. :-) Wkrótce pojawił się nasz pociąg - TLK „Wybrzeże”. Z przodu EP09-038 a my ulokowaliśmy się w ostatnim wagonie. Pociąg nad morze, jak to w wakacje, miał prawie pełne obłożenie, czyli dobrze, zresztą widać że ludzie powoli wracają do kolei. :-). Trasa nasza biegła do Tczewa, gdzie mieliśmy zarezerwowany pierwszy nocleg. Linia na Gdańsk jest ładnie wyremontowana, trzeba przyznać, że jedzie się fajnie i szybko. Oczywiście jest jedno miejsce, gdzie nadal jest kicha (1:0 dla dziadków) - gdzieś w okolicach Prabut jest rozbabrany nasyp, który osiadał. Remont za wielką kasę a jednak jakaś niedoróbka się zdarzyła i do tej pory nie mogą jej zbabrać. Do Tczewa przybyliśmy o czasie i poszliśmy se zwiedzać okolice, zwłaszcza podziwiać ładne widoki na tczewskie mosty przez Wisłę, z których ten starszy - drogowy jest aktualnie w remoncie. Swoją drogą zastanawiająca jest bardzo słaba prędkość szlakowa na moście kolejowym, no ale tu dziadków oszczędzimy nie dając im za to karniaka. :-) Stacja w Tczewie ma bardzo rozbudowany układ torowy, udało się zrobić parę zdjęć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rano w piątek 26 lipca wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się na dworzec, na wspaniały pociąg PIC - TLK „Bory Tucholskie”. Pociąg nadjechał punktualnie o 8:17. Pociąg - to bardzo dużo na wyrost dla tego składu: SU4210-01+B,A. Koniec. 2 wagony. :-) No ale za loka należy się „+” (czyli w punktacji 1:1) bo to zmodernizowana wersja stonki, ładny wygląd i dobre parametry, fajnie się zbiera. :-) PICowana stonka objechała skład, my się zapakowaliśmy do ostatniego wagonu, czyli drugiego i ruszyliśmy na podbój Ostbahnu. Ładny filmik się nakręcił z całej trasy do Gorzowa, będzie co oglądać. :-) Fajnie się Ostbahnem jechało, prędkość szlakowa dobra, nie było zbyt wielu ograniczeń. Ponadto linia jest bardzo klimatyczna, biegnie przez ładne krajobrazowo tereny. W pewnym miejscu, gdzieś w okolicach Rytla krajobraz „księżycowy” - połamane połacie lasu, pewnie po przejsciu wichury jakieś 2 lata temu. Niestety za zaniedbane części infrastruktury linii kolejowej należy się punkt (2:1). Dworcowe budynki w słabym stanie, widać że lata świetności mają już za sobą. No i stacja Chojnice. Duża węzłowa stacja, no ale wiadomo że dziś już nie ma takiego znaczenia. Okolice lokomotywowni - trupiarnia - pełno odstawionych pojazdów. Ciekawe, po co do tych Chojnic, nie mających druta, przytargano jakieś kible, które tam stoją i czekają nie wiadomo na co, widok wprost fatalny... :-( Na większości stacji dużo pozamykanych tarczami D1 torów bocznych. Sygnalizacja kształtowa w stanie dosyć słabym - zdarzyło się 2 razy że wyjazd był przy Sr1 (pewnie na rozkaz) - widać że kształtowe semafory są już w rozsypce. :-( No i nie wiedzieć dlaczego, niedaleko Gorzowa skierowano naszą Teelczynę na boczny tor i zatrzymano. Myślałem, że będzie jakaś mijanka czy cóś (bo widać było, że dalej na prawym torze trwały jakieś prace a więc czynny był tylko lewy, dla nas niewłaściwy). No ale nic z naprzeciwka nie nadjechało a my po 10 minutach ruszyliśmy na ten lewy tor i opóźnienie już do Gorzowa pozostało 10 minutowe (3:1). Estakada w Gorzowie wyremontowana, położony tylko 1 tor, no ale na samym dworcu jeszcze dużo, dużo pracy. W Gorzowie mieliśmy trochę czasu, poszliśmy na kawę na barkę stojącą na Warcie a potem do miasta na obiad. Wróciliśmy na dworzec bo o 16:02 miał być pociąg, którym chcieliśmy udać się do Kostrzyna. I nadjechał szynobus PolRegio, na który bilety kupiliśmy przez apkę (plus za nowoczesność - 3:2). Szynobus był zawalony ludźmi, gdyż dużą część stanowili harcerze, którzy wracali z jakiegoś obozu a w planach mieli jeszcze dalszą podróż przez Kostrzyn, Zieloną Górę do Głogowa. No ale udało się znaleźć miejscówkę i bez przeszkód, podziwiając widoki dookoła, już bez filmowania, pojechaliśmy do Kostrzyna, gdzie ciekawostką samą w sobie jest dworzec dwupoziomowy. Górą idzie Ostbahn, w kierunku granicy niemieckiej i Berlina, dołem zaś Nadodrzanka, ze Szczecina do Zielonej Góry. Harcerze udali się na dolny poziom w celu kontynuowania podróży, my zaś pokrętnymi przejściami nad- i pod-torowymi wyszliśmy w kierunku ul. Orła Białego, coby udać się do hotelu. Po zameldowaniu się wyszliśmy na miasto. „Dziura jakaś, zakazany kraj” - ten cytat pasuje do tego miasta. Nic tam nie ma. Poszliśmy nad rzekę, znaczy nad Wartę (bo jest tam jeszcze i Odra :-) ale tam była kicha. Znaczy nic nie było. Miasto nad 2 dużymi rzekami i zero użytku z tego (choćby w porównaniu do Tczewa, gdzie nad Wisłą jest malutki bulwarek i fajna kawiarnia). Zrobiliśmy małe zakupy i wróciliśmy do hotelu. A właściwie „hotelu”, bo... Tu  nastąpi niekolejowy fragment opowieści, opisujący ten „przybytek”. :-)

Trzeba w tej dziurze znaleźć jakiś nocleg, bo przecież nie będziemy spali na polu, tam gdzie ma być Rock Woodstock Festiwal. No dobra, booking.com i jest - Hotelik Kuźnia. Zdjęcia OK, na jedną noc styknie. Pokój „de luxe” zarezerwowany. Jak się okazało, „de luxe” to był tylko z nazwy, no i z ceny. Bo nic w nim luxusowego nie było, ot normalny pokój. Łóżko, szafa, biurko-stolik, fotele, telewizor, łazienka z prysznicem. W „de luxe” to zazwyczaj jest mała lodóweczka na przykład, tu nie było, była tylko pusta szafka na taką lodówkę (a w upały dobrze by się napoje schłodziło...). No dobra, nastała noc, czas położyć się spać. Gorąco, okna otwarte, wtem się zaczęło. A właściwie zaczęła. Dyskoteka, Disco, Dyska. ŁUP, ŁUP, ŁUP, ŁUP, BAM, BAM, BAM, BAM, BUM, BUM, BUM, Łeeeeeeełeeeełeeeeee, Łeeeeeeełeeeełeeeeee, etc. Zaczęło się nieziemskie napieprzanie. No i wycie, krzyki, darcie ryja. Młodzieży, bynajmniej nie kulturalnej, miejscowej z Kostrzyna (tak podejrzewam) lecz przyjezdnej, z okolicznych wioch, spragnionej uciech nocnego życia. Tłuczenie po garach powoduje, że spać to raczej się nie da, a Twój łeb zaczyna robić się z okrągłego kwadratowy. A następnie z kwadratowego znów okrągły, lecz puchnie do rozmiarów bani. Wielkiej bani. Ruskiej bani. :-) Żeby zrozumieć ten proces (znany jako „kwadratura koła”) trzeba znać podstawowe równanie matematyczne, zawierające dwie liczby: „Pi” oraz „Er”. :-) W tą noc, w tym hoteliku, w pokoju „de luxe” równanie to przybrało postać: Ja „Pi” „er” dolę. :-) Gdzieś między godz. 2 a 3 rozpoczął się proces odjazdów z dyski. Odjazdy następowały pojazdami marek Wieśwagen Golf i Biemdablju. :-) Oczywiście prawie nóffkami (lekko przechodzonymi), prosto od Turasów z Reichu. Bądź co bądź do Reichu to akurat stąd rzut beretem, wystarczy przejechać mostem przez Wartę i Odrę. Jeden takiż stanął pod oknem i rozpoczął gazowanie silnika. Tego już było za wiele, należało wstać i w kierunku półmózgiego debila posłać klasyczne parę „Qrew” i „Whooy-ów”, by był łaskaw odjechać tym swoim rzęchem w przysłowiowe „PiSdu”. :-) Wycie i tłuczenie skończyło się przed godz. 4 i na niewiele się to zdało, gdyż wczesną porą w sobotę 27 lipca wstać należało, żeby udać się w dalszą podróż. Na szczęście w tym przybytku śniadanie można dostać o każdej porze (co było pierwszą zaletą tego miejsca) i po tym śniadaniu można było szybko dostać się na dworzec, który był w odległości 100 m (co było drugą i ostatnią zaletą tego miejsca). Po tym wszystkim, z ostatniego wagonu patrząc na oddalający się Kostrzyn i jego Hotelik Kuźnię, można było tylko zrobić mocne postanowienie poprawy: „Never again”... :-)

Tak więc w sobotni poranek o 6:50 zapakowaliśmy się do ostatniego wagonu, tym razem klasy 1, pociągu IC „Mehoffer” jadącego do Przemyśla, a który ciągnęła EP07-1008. Piękna traska, szkoda że startuje ze Szczecina a nie ze Świnoujścia - była by to najdłuższa relacja w Polsce. :-) Delektowaliśmy się przepięknymi krajobrazami zachodniej Polski, fajne lasy wokół, można na grzyby przyjechać - pomyśleliśmy. Film się kręcił. Nadodrzanka to ważna dwutorowa magistrala, jednak jej stan w wielu miejscach nie jest za dobry. Jakieś ograniczenia, jakieś zamknięcia torowe. Szczególnie kiepsko wypadł pod tym względem Głogów. Od tej stacji do następnej czynny jest tylko jeden tor, północny. Południowy zamknięty, ciekawe dlaczego? (4:2) Dalej węzeł wrocławski, mnóstwo posterunków, łącznic, linii kolejowych. Piękna hala peronowa dworca głównego. :-) I dalej w kierunku Krakowa. No ale ktoś zapyta - którędy do Krakowa? Patrząc na mapę widać prosto: Wrocław - Opole - Katowice - Kraków. Nic z tych rzeczy. Nie na Pekape. Tu się myśli inaczej. Tu promuje się niestandardowe rozwiązania. Dlatego ten pociąg w Opolu zbacza na linię do Lublińca, by dalej pomknąć przez Częstochowę Stradom, Koniecpol, Kozłów i Tunel do Krakowa... Jednym słowem kolejny punkt - 5:2. Nie, nie za to, że pojechali przez Częstochowę. Bo do tego miasta nic nie mam, a niech tam mają taki pociąg łączący ich ze Szczecinem i Przemyślem. Za to, że „Mehoffer” nie może jechać przez Katowice. Bo po prostu linia Katowice - Kraków jest roz...piep...rzona. :-) Z pociągu wysiedliśmy w Krakowie. Co ciekawe do naszego składu od tyłu podjechała EP09 tak, jakby miała być do niego podczepiana. Po co? Czyżby od Głównego w kierunku Tarnowa jechał ten pociąg przez Nową Hutę a nie przez Płaszów??? (6:2). My tymczasem udaliśmy się na obiadek. Po obiadku jeszcze na chwilę zajrzeliśmy na Rynek i udaliśmy się z powrotem na dworzec, gdzie poczekaliśmy chwilę na kolejny nasz pociąg. Był to IC „Chełmoński”, też do Przemyśla ale po pierwsze jadący już normalnie przez Płaszów a po drugie posiadający z tyłu 2 wagony do Zamościa jadące jako „IC Hetman”. :-) My, jak zwykle, mieliśmy miejscówki w ostatnim z tych wagonów, więc sobie mogłem znów pofilmować. :-) Na początek budowana praktycznie od nowa linia średnicowa przez centrum i przez Wisłę z nowymi mostami. Dalej Płaszów dokumentnie rozpaprany. I dalej linia w budowie aż za granice miasta. Dopiero potem zrobiło się pięknie. Dwutorowa magistrala, pięknie zmodernizowana, z Vmax 160 km/h - to można tylko i wyłącznie pochwalić: 6:3. :-) Sunie się elegancko, zero drgań, po prostu poezja, przez Tarnów, aż do samego Rzeszowa. Potem za Rzeszowem już nieco wolniej ale nadal dobrze, aż do Przeworska. Gdzie następuje rozłączenie składu. Główna część podąży dalej do Przemyśla, a nasze 2 wagony 2 klasy pojadą na Roztocze. Od tyłu pociągu podjechał wynalazek Pesa Gama SU160-001. Po podłączeniu, próbie hamulca, etc. ruszyliśmy w kierunku Stalowej Woli, na razie jeszcze pod drutem. W Stalowej Woli następuje druga zmiana czoła naszego pociągu, musimy bowiem wjechać na linię idącą na Roztocze. Ale tu następuje kolejna pekapeowa bzdura. Otóż w mieście Stalowa Wola są aż 4 przystanki o takiej nazwie, patrząc od północy: stacja Stalowa Wola Rozwadów, przystanek Stalowa Wola Centrum, przystanek Stalowa Wola i stacja Stalowa Wola Południe. Nasz pociąg jedzie od południa, zatrzymuje się w Stalowej Woli Centrum, potem w Stalowej Woli Rozwadów. Lokomotywa objeżdża skład (co też sfilmowałem), by potem ruszyć już bez zatrzymywania w Centrum w kierunku południowym i po minięciu stacji Południe wjechać na linię do Zamościa. Pytanie brzmi: jaki jest sens jechania aż do Rozwadowa? Czy to robi wielką różnicę pasażerom? Nie zauważyłem jakiejś wielkiej ilości osób wsiadających czy wysiadających w mieście Stalowa Wola. Można by przypuszczać, że pociąg mógłby dojechać tylko do Stalowej Woli Południe, gdzie lokomotywa mogłaby także objechać skład. Miasto na tej trasie zostałoby zaliczone a cała operacja była by szybsza. Tak więc mamy wynik 7:3. :-) Na koniec tego dnia udało się jeszcze sfilmować z ostatniego (drugiego) wagonu cały kawałek od Rozwadowa do wjazdu na linię zamojską. Niestety terenów Roztocza już się nie udało bo zrobiło się ciemno, dzień coraz krótszy niestety... Wysiedliśmy w Zamościu Starówce i poszliśmy do hotelu, który był na samym rynku, tuż obok pięknego zamojskiego Ratusza. :-)

 

 

 

 

W niedzielę 28 lipca zwlekliśmy się dopiero o godz. 8, trzabyło bowiem odespać trudy podróży dnia poprzedniego. Zjedliśmy smaczne śniadanko i wyszliśmy na krótki spacer po starówce. Ładna jest, naprawdę, polecam. :-) Potem spakowaliśmy graty i udaliśmy się na przystanek Starówka. O 12:00 przyjechał PolRegio - szynobus do Lublina. Ruszyliśmy. Po drodze stacja Zamość - taka jakaś nędzna, w porównaniu do Starówki - nowoczesnego przystanku osobowego. I dalej do Zawady, gdzie pięknie łączą się linie z centrum i obwodowa oraz przecina się tor LHS. A w Zawadzie stop orkiestra. Bo czekamy. Na co? Na opóźniony szynobus z Rzeszowa. Ale z Rzeszowa nie przez Stalową Wolę, tylko przez Jarosław, Lubaczów, Horyniec, Bełżec, Zwierzyniec. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jest to jedyne połączenie na takiej trasie w dzień oraz to że jeździ tylko w wakacje, uwaga - w soboty i niedziele. !!! Jaki sens uruchamiać taki pociąg? No chyba że dla mikoli (sam bym chętnie zaliczył tą trasę). Bo przyjechało nim 2 pasażerów i obaj pojechali dalej do Zamościa, nikt nie przesiadał się na Lublin... A zatem za ten ewenement kolejny karniak (8:3). Ruszyliśmy w dalszą trasę. Klimatyczna linia, niestety z dużą ilością ograniczeń prędkości, widać że próbują łatać przez wymianę podkładów. Krajobrazy sielankowe, można trochę pofilmować. Przystanki osobowe gdzieś na wioseczkach, czasem z nową nawierzchnią na peronie, czasem jeszcze ubita ziemia. Dalej na trasie pojawił się Krasnystaw i Krasnystaw Fabryczny. No i niestety - syf. Na obu stacjach rozwalone dworce, ruina, kiła i mogiła. Ja wiem, że te budynki nie są już nikomu do niczego potrzebne. To po co je trzymać w takim stanie? Zniszczone, zabite dechami, obdrapane rudery, siedlisko meneli, szczurów i robactwa. Jak to widzi turysta, przyjezdny, obcy? Czy po prostu nie można tego najzwyczajniej zburzyć, zrównać z ziemią, i postawić na peronie ze 2 wiaty? Od razu wizerunek by się poprawił... A tak, jak zwykle - 9:3. Wreszcie dojeżdżamy do Rejowca. Co prawda jest tu bezpośrednia łącznica linii z Zawady na linię do Lublina ale my oczywiście musimy zajechać na stację Rejowiec, by na niej zmienić czoło. Nikt jeszcze nie wpadł, żeby na tej bezpośredniej łącznicy zrobić przystanek, analogiczny jak Sucha Beskidzka Zamek? Nie? Bo po co. Lepiej pomarnować trochę czasu i paliwa. :-) (10:3). Dalej już obyło się bez karniaków dla pekapiarzy, chociaż można by się poprzyczepiać do stanu dworców na trasie. :-) Wysiadamy zatem w Lublinie. Mamy tu 2 godz. Więc postanawiamy udać się do centrum. Ale że jest to spory kawałek wsiadamy do autobusu, którym jedziemy do Ogrodu Saskiego i dalej idziemy Krakowskim Przedmieściem. W Lublinie trwa akurat festiwal sztukmistrzów, więc można sobie popatrzyć na ich występy, zwłaszcza na tych chodzących po linach rozciągniętych pomiędzy budynkami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Spacerek po Starym Mieście, jakieś lody (nawet dobre, tradycyjne) i z powrotem autobusem nr 1 na dworzec. Przy peronie 1 stał już nasz pociąg, TLK „Chełmianin”. Gdybym wiedział co się będzie działo, kupiłbym miejscówki na 1 klasę. Ale nie wiedziałem, kupiłem na wagon 19, ostatni w składzie, a jakże, jeden z 2, które przyjechały z EP07-381 z Chełma. Do nich doczepiono w Lublinie pozostałe wagony a na koniec przyczepiono SU160, która miała pociągnąć całość do Łukowa przez Lubartów i Parczew. Szkoda tylko że nie wiedziałem, że na końcu składu pozostanie doczepiona EP07... :-( i nici będą z filmowania tej jakże ciekawej trasy. Dziadki z pekape wymyślili sobie bowiem, że skład SU160+wagony+EP07 jedzie do Łukowa. W Łukowie SU160 się odczepia. EP07 objeżdża skład i jedzie do Warszawy. Czyli na całej trasie z Chełma mamy 2 długie przerwy: jedna w Lublinie - dobabranie drugiej części składu, druga w Łukowie - odczepienie spalinówki i oblot elektryka. Ciekawe, dlaczego nie dało się inaczej: w Lublinie dobabranie wagonów, oblot elektryka, doczepienie SU i jazda w składzie SU160+EP07+wagony do Łukowa. A wtedy w Łukowie tylko odczepienie SU160 i bez zbędnego pieprzenia dalej jazda do Warszawy. Wiem - nie da się. Czyli mamy już 11:3. :-) Oczywiście w pociągu był tłok (nadmiar pasażerów, niektórzy stali całą drogę), gorąc nieprzeciętny, a wagony - a jakże - bez klimatyzacji. No, otwarte wszystkie okna dawały jakąś tam ulgę podczas jazdy. Minęliśmy spokojnie Lubartów oraz słynny Parczew. Dlaczego słynny? A no słynny niejakim głąbem - Aronem, który lata temu był wzorem „ukrainizacji polskiego transportu publicznego”, czyli zastępowania kolei busami. Busiarz z tamtych czasów to był bowiem „śmierdzący dziad, z ćmikiem w gębie, upychający ludzkie bydło do rozpadającej się Nyski, gdzie na pace przyspawano domowym sposobem siedzenia dla pasażerów”. :-))) Po minięciu stolicy podlubelskiego busiarstwa zbliżaliśmy się do Radzynia, ale nagle hamowanie i zjazd na boczny tor. Okazało się, że czekamy na pospieszny z naprzeciwka. Ciekawe, bo prawidłowo mijanka powinna nastąpić w Radzyniu, gdzie jest handlowy postój obu pociągów. No nic, minęliśmy się wcześniej, załapaliśmy 10 minut opóźnienia. Cała sprawa wyjaśniła się dalej, właśnie w Radzyniu. Otóż pozostałe 2 wolne tory nr 1 i 3 były zajęte przez 2 pociągi towarowe, oba pełne węgla i oba ze zmodernizowanymi dziwolągami ST44 na czele. My zaś wjechaliśmy na pozostały wolny tor nr 2. 12:3 - za brak organizacji ruchu kolejowego na tej ważnej linii, będącej objazdem rozbabranego głównego szlaku Warszawa - Lublin. Aczkolwiek trzeba przyznać, że linia przez Parczew została dobrze zmodernizowana, by służyła jako objazdowa, dlatego należy się betoniarzom plus - 12:4. :-) Potem w Łukowie nastąpiło opisane już babranie lokomotywami i z opóźnieniem 5 minutowym ruszyliśmy do Warszawy. Dalsza podróż odbyła się już bez zakłóceń. Na Wschodnim o 20:07 wsiedliśmy w KM lotniskowy, by po 20 minutach wysiąść w Legionowie. W ten oto sposób czterodniowe kółeczko po Polsce dobiegło końca. Z wynikiem jakże zasłużonym, 12:4 dla pekapiarnianej betoniarni, w kategoriach „kichy i bzdury”. Czyli, jakby popatrzeć na moje poprzednie kolejowe relacje, sprzed parunastu lat, Pekap niezmiennie utrzymuje taki sam poziom. :-)

 

Poprzednie relacje: XXI wiek, część 3

 

Powrót na stronę główną